Mury do góry
Aż miło patrzeć jak mury rosną, a w raz z nimi rośnie serce z radości (że to się dzieje naprawdę)!
Nie sposób jednak nie przyznać racji wszelkim truizmom typu: "im dalej w las, tym więcej drzew", albo "wiem, że nic nie wiem" czy też "o maryjo, to ja już muszę podjąć tę decyzję?".
Mury stoją. Ale dylematów była cała masa. Począwszy od wielkości otworów okiennych, po wyskość parapetów przez wymiary schodów... Załamka. Umysłowa załamka. Kompromisowo małżeńska załamka. Totalna załamka :-) Załamka na myśl, że to tak w prawdzie nic w porównaniu z tym co nas czeka. Już na tym etapie wiem, że kupno domu w stanie deweloperskim to wykazanie się światłością umysłu ;-)
Okna. O maj gad! Ile ja się tutaj namęczyłam żeby zwizualizować sobie jedno-kwaterowe okno wielkości 150x150. Ile się nasłuchałam (od tych, którzy takich doświadczeń, rzecz jasna, nie mają), że to za duże, za cieżkie, bezsensu, kosztowne, niepraktyczne, śmiertelne. Materiał na nową reklamę pewnego BANKU z nazwą trójliterową na I się zaczynającą, na G kończącą, mam gotowy ;-)
Zaryzykowaliśmy. Zostawiliśmy okna zgodnie z projektem. W najgorszym wypadku nie będą służyły do otwierania (ale w tym też widzimy plusy - głównie mąż - stwierdził, że będzie miał z głowy nocne zakradanie się chłopaków do naszej córki - to nic, że ma 6 lat...).
Całą budowę obskoczyłam z metrem w ręku i mierzyłam, kontrolowałam, dodawałam, odejmowałam. Jednym słowem wyższa matematyka. I opłaciło się chodzić do szkoły (do klas 1 do 3). Z obliczeń wyszło, że Panowie zgubili gdzieś 10 cm do parapetu! O nie, nie, nie! Takim błędom mówimy stanowcze "nie" i "do poprawki". To co było zawalone, szybko zostało naprawione.
Na obecną chwilę malutki domek prezentuje się o tak (to widok na okna w salooonie czyli od d*py strony domu)
Się inwestorka narobiła... :-)